Istnieje nierozerwalny związek między codziennymi decyzjami w kuchni a stanem Odry, Wisły, Bugu i Narwi. Wielkie fabryki wylewają nieoczyszczone ścieki do systemu komunalnego, a rolnictwo spłukuje nawozy do pobliskich strumieni.
Z jednej strony mamy zaawansowane laboratoria, inżynierowie dzień po dniu badają próbki wody pobranej z ujęć– sprawdzają śladowe ilości metali ciężkich, resztki farmaceutyków albo stopień przewodności elektrycznej. Z drugiej strony prosta instalacja domowa: zlew, pralka i toaleta to ostatni (lub zależnie od punktu widzenia, pierwszy) odcinek łańcucha wodnego. Każda kropla wędruje później do wielkich kolektorów, oczyszczalni, a docelowo – z powrotem do rzek, jezior lub wód przybrzeżnych Morza Bałtyckiego.
Problem zanieczyszczeń wód
To złożony splot wielu źródeł i substancji. Trafiają do rzek, jezior, a w konsekwencji do Bałtyku. Możemy je podzielić na: ścieki komunalne, rolnicze, farmaceutyki i oleje oraz inne substancje powstające w obszarach zurbanizowanych.
Pierwszy filar to ścieki komunalne. Z jednej strony nowoczesne aglomeracje mają systemy oczyszczalni, ale wciąż wiele mniejszych miejscowości boryka się z sezonowymi problemami. Intensywne nawożenie pól sprawia, że deszcz wypłukuje pierwiastki do obiegu. Trzeci problem to resztki farmaceutyków. Trafiają do ścieków przez układ kanalizacyjny, a nie każda oczyszczalnia radzi sobie z usuwaniem tak subtelnych i zróżnicowanych związków chemicznych. Czwarty filar to rozmaite oleje i substancje z ulic, parkingów i warsztatów. Brud, pozostałości smarów, paliw i płynów eksploatacyjnych. Wszystko połączone z wodą deszczową, wędruje do kanalizacji burzowej i dalej do rzek.
Taki scenariusz bywa zwieńczony powstaniem „stref beztlenowych”, zwanych martwymi strefami, gdzie organizmy wodne cierpią na brak tlenu. Podobnego efektu doświadczył rybak znad Zalewu Wiślanego, widząc po gwałtownej burzy śnięte ryby unoszące się przy brzegach. Dlaczego po burzy? Intensywny deszcz zmywa z powierzchni ulic i pól nagromadzone zanieczyszczenia, które w krótkim czasie trafiają do wody, przyczyniając się do gwałtownego spadku zawartości tlenu i masowego obumierania ryb.
Wiele czynników decyduje o jakości wód. Jeśli chcemy sobie poradzić z tym wyzwaniem, musimy działać na wielu frontach naraz – usprawniać oczyszczalnie, ograniczać nawożenie, kontrolować farmaceutyki i hamować wycieki olejów.
Ciepło, gorąco: wysychanie rzek
Zanieczyszczenia chemiczne to niejedyny problem. Z roku na rok coraz więcej słychać o zjawisku przegrzewania rzek. Latem 2022 roku w nurcie Warty odnotowano ekstremalnie wysokie temperatury. To zjawisko zaburza życie biologiczne oraz zwiększa ryzyko zakwitów sinic i glonów. Podobne sytuacje obserwowano również na Wiśle i Odrze – gdy poziom wody spada, a temperatura rośnie, rzeka przypomina zastygłe bajoro.
Dużą winę ponosi intensywna zabudowa miast. Kiedyś woda deszczowa mogła swobodnie wsiąkać w grunt. Dziś na betonie woda spływa jak po teflonie – błyskawicznie, bez wsiąkania. Podczas silnych ulew rzeki gwałtownie puchną, występują z brzegów, a potem, po kilku dniach, poziom znów jest dramatycznie niski. W efekcie brakuje „zasobu wody” do chłodzenia koryta.
Rzeki gorące i niedotlenione stwarzają stresowe warunki dla ryb i innych stworzeń. Podczas wielodniowych upałów śmiertelność ryb wzrasta.
Są jednak sposoby ograniczenia efektu „patelni wodnej”. Renaturyzacja – przywraca naturalną roślinność w pasie nadbrzeżnym. Wystarczy 10-metrowa strefa zieleni filtrującej wzdłuż rzeki, by obniżyć temperaturę wody nawet o 1–2 stopnie. Może brzmi skromnie, ale w ekosystemie rzecznym pomaga utrzymać przynajmniej minimalny komfort termiczny organizmom.
Władze zaczynają doceniać takie inicjatywy: ograniczają liczbę betonowych brzegów, wprowadzają łąki kwietne i niewielkie zbiorniki retencyjne. Każdy element spowalnia odpływ wody deszczowej i umożliwia powolne wsiąkanie.
Podziemny zasób opróżniamy szybciej niż napełniamy
Duża część zasobów to wody podziemne. Wielkie magazyny przechowują wodę i stopniowo oddają do otoczenia. Problem w tym, że intensywne korzystanie z tych zasobów (m.in. głębokie odwierty) opróżnia „skarbiec” szybciej, niż może naturalnie uzupełnić.
Przykładowo plantacje truskawek w rejonach o niskich opadach. Rolnik, by zagwarantować sobie obfite zbiory, musi nawadniać pole dużymi ilościami wody. Jeśli wybierze ją z pobliskiego ujęcia głębinowego, obniży poziom wód gruntowych także w sąsiednich terenach. Rezultat? Studnie w pobliskiej wsi nagle mają mniej wody, a okoliczne bagna i mokradła wysychają.
Oprócz plantacji mamy duże zakłady przemysłowe oraz rozbudowane osiedla. W naturalnych warunkach obszary podmokłe działają jak poduszki magazynujące deszcz. Gdy pada, nasiąkają wodą, a w okresach suchych oddają. Jeśli jednak torfowisko jest osuszone (np. pod uprawy lub budowę), tracimy tę cenną funkcję. W efekcie woda szybko spływa i pogłębia problem susz. Jeśli nadal będziemy traktować wody podziemne jak studnię bez dna, wkrótce odkryjemy, że nic tam już nie ma.
Miasto i biznes: narzędzia zmieniają bilans wody
Mamy dziesiątki konkretnych rozwiązań. Miasta i przedsiębiorstwa mogą wspomagać ochronę wód. Przykładowo retencja deszczówki. Zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej, zielone dachy (obsadzane roślinnością), ogrody kieszonkowe i podziemne zbiorniki przy magazynach. Wszystko zatrzyma opady zamiast odprowadzać błyskawicznie do rzek. Kiedy spada intensywny deszcz, nadmiar wody zostaje w zbiornikach, a potem powoli wsiąka w grunt lub używany jest do nawadniania zieleni w okresie suszy.
Z kolei coraz więcej inwestycji to budowa tzw. oczyszczalni ścieków 3. generacji, wyposażonych w technologie eliminujące mikro-zanieczyszczenia i nadmiar azotu. W tradycyjnych oczyszczalniach proces biologiczny nie zawsze radzi sobie z farmaceutykami i związkami chemicznymi. Nowe instalacje wprowadzają zaawansowane etapy filtracji i ozonowania. Usuwają nawet śladowe farmaceutyki.
Przy rzekach warto zostawiać pasy zieleni i strefy buforowe. Dzięki temu rzeka łatwo nie wyleje. Takie strefy są naturalnymi siedliskami ptaków i owadów.
Firmy coraz częściej zdają sobie sprawę, że zrównoważone gospodarowanie wodą to również korzyści. Kiedy przedsiębiorstwo instaluje zbiorniki retencyjne, ma mniejsze koszty odprowadzania deszczówki do kanalizacji. A jeśli ma monitoring jakości wody w procesach produkcyjnych, unika kar za przekroczenie dopuszczalnych norm. Szczególnie dotyczy to branż wykorzystujących dużo wody (spożywcza, chemiczna i przetwórstwo).
Domowy front: chemia, woda, segregacja
Wielką winę za zanieczyszczenia wód ponoszą duże zakłady przemysłowe, ale nasze domowe nawyki też mają ogromne znaczenie. Jak często używamy kostek do zmywarki z fosforanami? Czy wyrzucamy olej spożywczy do zlewu lub toalety? Czy używamy peelingu z plastikowymi mikrogranulkami? Każdy drobiazg dokłada cegiełkę do problemu.
Litr zużytego oleju do kanału może pokryć kilkaset litrów wody. Podobnie detergenty z fosforanami – napędzają proces eutrofizacji, tak że glony i rośliny wodne rozrastają w niekontrolowany sposób. Zwróć uwagę na czas kąpieli. Pięć minut pod prysznicem zamiast 15-minutowej kąpieli w wannie może zaoszczędzić kilkadziesiąt litrów wody. Kolejna drobna rzecz: instalacja perlatorów w kranach.
Dużo mówimy o ograniczaniu plastiku jednorazowego użytku. Jednym z największych źródeł odpadów są plastikowe butelki po wodzie. Woda z kranu jest już całkiem przyzwoitej jakości, choć niektórzy narzekają na jej smak i obecność chloru. Dlatego jednym z najskuteczniejszych i najszybszych sposobów dla środowiska i własnego portfela jest inwestycja w filtr do wody.
Pierwsza korzyść oczywista: mniej PET. Drugi plus to poprawa smaku – filtr, w zależności od typu, usuwa zapach chloru i inne substancje pogarszające walory wody. Po trzecie, filtr chroni domowe AGD przed kamieniem.
Mamy kilka opcji. Najbardziej popularne są dzbanki filtrujące. To proste rozwiązanie: wlewamy wodę z kranu, a wkład filtrujący (z węglem aktywnym i żywicą jonowymienną) usuwa część zanieczyszczeń. Dalej butelka z filtrem, idealna dla osób w ciągłym ruchu: wystarczy napełnić kranówką, a wbudowany wkład oczyszcza wodę na bieżąco. Jeśli ktoś potrzebuje coś bardziej wydajnego, może zainstalować filtr przepływowy pod zlew – tam woda jest filtrowana na całym kuchennym wyjściu.
Takie zmiany mają wymiar ekologiczny i finansowy: ograniczamy produkcję plastiku, zmniejszamy koszty, a jednocześnie poznajemy zalety kranówki. Filtr jest punktem zwrotnym w codziennej rutynie: zamiast biec do marketu, wystarczy kilka sekund, by nalać wodę do dzbanka lub butelki.
Dlaczego woda z kranu liczy się w śladzie CO₂
Wybór pomiędzy wodą butelkowaną a kranówką ma wpływ na ślad węglowy. Produkcja jednej plastikowej butelki (PET), a następnie jej transport, składowanie i w końcu utylizacja generują emisje CO₂ dużo wyższe niż w przypadku czerpania wody prosto z sieci. Jeśli woda w kranie jest twarda, pralka zużywa więcej detergentu i energii, bo potrzebna jest wyższa temperatura do skutecznego prania. Gdy założymy filtr zmiękczający, sprzęt AGD pracuje wydajniej, a my zużywamy mniej proszku. To przekłada się na ochronę wód (mniej spływających fosforanów czy innych substancji) i na oszczędność energii, czyli dalej na emisję CO₂.
Wiele firm zajmujących się filtrowaniem wody prowadzi programy recyklingu swoich wkładów. Tam plastik trafia do ponownego przetworzenia, a zużyty węgiel aktywny może zostać wykorzystany np. w rekultywacji zanieczyszczonej gleby. Zamykamy pętlę i nie tworzymy kolejnego wysypiska.
—
Artykuł partnera